Restauracja Alternatywa w Głuchołazach. Kulinarna perełka w dawnym uzdrowisku – Kulinarna Polska | Przepisy, gotowanie, jedzenie

W Głuchołazach najpierw zjedliśmy źle w knajpie dla turystów przy głównej ulicy, za to potem było już bardzo dobrze. Nieco na uboczu, w stylowej zabytkowej willi, odkryliśmy kulinarną perełkę tego dawnego uzdrowiska.

Głuchołazy to małe miasto na Opolszczyźnie u podnóża Gór Opawskich. Przed wojną funkcjonowało tu uzdrowisko, o którym przypominają stylowe wille i pensjonaty. W jednym z takich budynków, nieco na uboczu za rzeką Biła Głuchołaska, którą pokonujemy „huśtanym mostkiem”, jedną z tutejszych atrakcji turystycznych, odnajdujemy Restaurację Alternatywa. Jeśli ma to być przeciwny biegun dla miejsca, które odwiedziliśmy najpierw przy głównej ulicy, bardzo głodni po podróży, więc totalnie z przypadku, to może nasze podniebienia i żołądki zostaną nagrodzone. Bo niestety w Głuchołazach, jak w każdym miejscu turystycznym, nie brakuje gastronomicznych cwaniaków, którzy trzepią kasę na odgrzewaniu półproduktów, w dodatku bardzo marnych.

Ale wracając do Alternatywy, niech was nie zwiedzie ta zabytkowa willa, w środku nie znajdziecie skansenu, nazwa w końcu zobowiązuje. Restauracja jest elegancka, aczkolwiek minimalistycznie i nowocześnie urządzona, w dodatku w stylistyce filmowej, raczej bez lokalnych akcentów. Filmowe są też nazwy potraw menu. Taki stylistyka pewnie może się podobać, jakoś jednak nie potrafiłem znaleźć uzasadnienia, skąd to światowe kino w Głuchołazach (dawna nazwa Kozia Szyja). W tak pięknej zabytkowej willi odrobina cepelii i miejscowych odniesień byłaby fajna, no ale to już kwestia gustu. W każdym razie restauracja ma aspiracje na elegancję, turystę, który tak jak my zaszedł tu ze szlaku, może to troszkę krępować. Tym bardziej, że w całym lokalu zajęty jest jeszcze tylko jeden stolik i słychać tylko bardzo dyskretną muzykę. Na szczęście atmosferę szybko rozładowuje bardzo uprzejma i uśmiechnięta kelnerka.

Jak zawsze subiektywnie ocenię również to, co na talerzach. Słyszałem, że w Alternatywie podają niezłego tatara, więc idzie na pierwszy ogień. W karcie figuruje jako „Kingsajz” i kosztuje 30,90 zł. Kelnerka zaznacza, iż mięso jest siekane, nie mielone, a skoro jest to polędwica, zawsze na plus. Befsztyk został podany bardzo klasycznie – z żółtkiem na środku, posiekaną cebulką, ogórkiem (obranym), siekanymi grzybkami i musztardą francuską. Samo mięso dobrze wyrobione, nie zbite, tatar jak najbardziej się obronił.

Na stole pojawiły się również napoje. Jest bardzo dobre kraftowe piwo bezalkoholowe z wrocławskiego browaru Kraft Daily. Oj, nie skończyło się na jednym…

Pierwsze danie główne to „I nie ma mocnych” za 35,90 zł, czyli polędwiczka wieprzowa sous vide z sosem demi-glace i komosą ryżową. Smacznie, choć ta komosa średnio tutaj gra, jakby kucharz bardzo chciał dołożyć jakiś modny składnik, trochę nie zastanawiając się nad całością.

Żadnych rozterek co do swojego dania nie miała za to nasza mała smakoszka – pochłonęła dwa talerze tagiattelle z sosem pomidorowym i mozzarellą („Zakochany Kundel 15,90 zł). Spróbowałem odrobinę, makaron al dente, więc jak należy, fajne i smaczne danie dla dzieciaka.

No i wreszcie „Chłopaki nie płaczą” czyli golonka po bawarsku z pure chrzanowym, sosem pieczeniowym i piklami (38,90 zł). Mięso bardzo miękkie i dobrze zamarynowane, całość bardzo smaczna, porcja taka, że każdy się naje, na tę golonkę chętnie jeszcze kiedyś tu wrócę.

Ucztowanie w Alternatywie zakończyła przyjemna beza („Przepis na miłość”, z kremem mascarpone i owocami za 15,90 zł. Przyjemny deser, który nie przytłacza nawet przy pełnych brzuchach.

W Głuchołazach to chyba najlepsza kuchnia, wszystko było świeże i przyrządzone ze smakiem, raczej nie jest to miejsce, do którego można przyjść w zabłoconych butach po górskiej wędrówce, ale już po spacerze w parku zdrojowym jak najbardziej. Zawsze dobrze, gdy jest alternatywa.

Ps. O fotce rachunku tym razem zapomnieliśmy, dlatego ceny podajemy przy każdym daniu.