Idziesz sobie po Księżycu, a tu nagle plaża – to musi być Pag. Chorwacka wyspa zachwyca skalistymi krajobrazami, rajskimi plażami i wąskimi uliczkami starych miasteczek. Kulinarnie też jest bardzo ciekawie.
Na Pag trafiliśmy trochę z przypadku, zupełnie nie wiedząc, co czeka nas na miejscu, poza ogólnym wyobrażeniem o chorwackim wybrzeżu. Okazało się, że wyspa jest niesamowita. Przede wszystkim zachwyca surowymi krajobrazami. Skaliste góry schodzącą wprost do lazurowego morza, robiąc bajeczne wrażenie.
Pag położony jest w północnej części chorwackiego wybrzeża. Z kontynentu można dostać się tu promem Žigljen-Prizna lub Paskim Mostem, nadkładając jednak kilkadziesiąt kilometrów. Czasowo wychodzi jednak na to samo. Zdecydowanie lepiej wybrać pierwszą opcję. Dojazd do promu to niekończące się serpentyny, które potrafią dać w kość każdemu kierowcy. Jeśli jedziecie z dzieciakami z chorobą lokomocyjną, problemy gwarantowane. Poza tym przejazd mostem jest bezpłatny, za prom trzeba zapłacić. Przed przeprawą możecie także utknąć w kolejce.
Już przed mostem krajobraz zaczyna się wyraźnie zmieniać. Im dalej, tym robi się bardziej księżycowy. Wystarczy rzut oka na zdjęcie satelitarne, aby przekonać się, że wyspa wyróżnia się na tle całego wybrzeża Chorwacji. Pag praktycznie pozbawiony jest lasów. Góry w najlepszym wypadku porasta niska i rzadka roślinność, w tym zioła, którym żywią się tutejsze owce, a mieszkańcy z ich mleka robią potem słynny ser.
Matka Boska w mieście duchów
Pag to nie tylko nazwa wyspy, ale także uroczego miasteczka położonego w zatoce w środkowej części wyspy. Wąskie uliczki wyłożone od setek lat polerowanym przez podeszwy białym kamienieniem, zabytki i knajpki z widokiem na morze od razu pokochają fani śródziemnomorskich klimatów. To właśnie tu mieliśmy naszą bazę wypadową. Okolicę zdążyliśmy więc przejść wzdłuż i wszerz. Jest kilka miejsc wartych zobaczenia. Zanim jednak ruszycie na zwiedzanie miasteczka, warto wybrać się do starego Pagu, na użytek turystów nazywanego też “miastem duchów”. Opuszczony przed wiekami, rzeczywiście roztacza aurę pewnej tajemniczości.
Będąc w miasteczku spójrzcie w kierunku wzgórza na południowym wschodzie. Dostrzeżecie tam kościół. Wystarczy zmierzać w tym kierunku. Droga jest bardzo prosta i oznaczona. Od centrum dzisiejszego Pagu do starego miasta jest nieco ponad kilometr. Kiedyś było tu tętniące życiem miasto wydobywców soli morskiej. Dziś został tylko kościół Matki Bożej, ruiny klasztoru franciszkańskiego i obrysy domostw. Klimat jest jednak niesamowity.
Osada istniała tu już w czasach greckich. Pod koniec XIV wieku miasto zostało splądrowane i zniszczone przez najemników. Trwały wojny o wpływy gospodarcze w regionie. To wtedy mieszkańcy postanowili założyć nowe miasto w miejscu dzisiejszego Pagu z murami obronnymi i portem. W Święto Wniebowzięcia mieszkańcy Pagu przenoszą w procesji figurę Matki Boskiej ze starego miasta do nowego. Tradycja sięga 1885 roku, gdy okoliczna ludność spontanicznie zebrała się pod kościołem, prosząc patronkę o wybawienie od szalejącej cholery. Błagania zostały wysłuchane. Wtedy poprzysięgli, że będą tak czynić co roku. To nie jedyny raz, gdy Matka Boska uratowała Pag. Miejscowa legenda głosi również, że gdy w mieście zapanowała susza, w cudowny sposób wypełniła się studnia znajdująca się na dziedzińcu opuszczonego klasztoru. Dla wielu mieszkańców dzisiejszego miasta gród przodków jest więc miejscem szczególnie uświęconym.
Poza wszystkim stary Pag to po prostu niezwykle klimatyczne i zaciszne miejsce. Rozpościera się stąd piękny widok na nowe miasto, zatokę i pola solne – trudno o lepszy wstęp do dalszego zwiedzania.
Miasto Pag
Nowe miasto powstało pod panowaniem weneckim i włoskie wpływy w architekturze są tu bardzo wyraźne. Kiedyś bogaty gród był otoczony murami z wieżami obronnymi, do dziś zachowały się tylko niewielkie fragmenty fortyfikacji. Miasto przeżywało różne koleje. Na przełomie XIX i XX wieku region dotknęła recesja, a emigracja trwała aż do lat powojennych. W końcu jednak Pag znalazł dla siebie nową siłę napędową, a była nią turystyka. Do dziś w mieście działa wytwórnia soli, ekonomia regionu opiera się jednak na obsłudze gości. Nie ma tu jeszcze wielkich hoteli nastawionych na masowego turystę w pakiecie all inclusive, dominują prywatne apartamenty i małe hotele, jednak zapewne tylko kwestią czasu jest, gdy na nadmorskich działkach zaczną wyrastać betonowe giganty. Póki co jednak można się tu cieszyć względnym spokojem, choć wieczorami na wąskich uliczkach miasta bywa tłoczno, najwięcej jest jednak rodzin, nocne życie na wyspie tętni gdzie indziej, ale o tym trochę później.
Można ulec urokowi miasteczka spędzić kilka godzin na leniwym spacerowaniu jego uliczkami. Sporo tu ciekawych zabytków, jednak (może źle trafiliśmy), w większości pozamykanych na cztery spusty. Można więc pooglądać je sobie z zewnątrz. Punt orientacyjny to most Katine łączący obie części miasta – stylowy, choć nie zabytkowy, został wybudowany w 2010 roku, jest jednak repliką konstrukcji z XVII wieku. Mogą przemieszczać się po nim wyłącznie piesi i rowerzyści. Wszyscy robią tu sobie zdjęcia, ładne widoczki na miasto, stare magazyny soli i port.
Schodząc prosto w kierunku centrum miasta po kilkuset metrach dojedziecie na główny miejski plac. Znajduje się tu XV-wieczny kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny – bliźniak tego ze starego miasta. Nad głównym wejście dostrzec można ten sam motyw, Matkę Boską biorącą pod ochronę mieszkańców. Wyżej piękna rozeta. Niestety zamknięty – do środka zajrzeć można prawdopodobnie tylko podczas nabożeństw.
Druga budowla dominująca nad placem to dawny pałac księżycowy nazywany też książęcym z bardzo ciekawą architekturą z widocznymi wpływami wschodnimi – dawna siedziba lokalnych władz, dziś dom kultury. Tym razem udało się wejść do środka. Trwała akurat wystawa towarzysząca festiwalowi koronek.
To właśnie koronki (Paška čipka) najbardziej rozpoznawalnym symbolem Pagu. W mieście znajduje się poświęcone im muzeum, pomnik koronczarki, a niemal na każdej ulicy w centrum spotkacie babuleńkę, która ręcznie je dzierga i oczywiście sprzedaje. Sztukę tworzenia koronek mieszkanki miasta przekazują sobie z matki na córkę już od XV wieku. Będąc w Pagu akurat trafiliśmy na odbywający się w mieście Międzynarodowy Festiwal Koronek (Međunarodni festival čipke) i pokaz mody na głównym placu. I teraz wiemy już, że można ubrać się w nie od stóp do głów. Jeśli lubicie przywozić pamiątki z podróży, oryginalna paska koronka będzie dobrym wyborem.
Co jeszcze zobaczyć w miasteczku? Zakochanych w historii na pewno zaciekawią resztki murów obronnych. W pierwotnych kształcie zachowała się tylko wieża Skrivanat, jedna z dziewięciu. Też tylko zobaczyliśmy ją przez kratę. Wejście było zamknięte. Inna z wież została przerobiona na budynek urzędowy, w pozostałościach jeszcze innej mieści się dziś tawerna.
W mieście znajdują się też jeszcze dwa zabytkowe kościoły – świętego Jerzego in świętego Franciszka. Też do obejrzenia tylko z zewnątrz, chyba że akurat traficie na nabożeństwo albo jakieś wydarzenie kulturalne.
Jeśli z mostu Katine przejedziecie na drugą część miasta, znajdziecie się przy zabytkowych magazynach solnych. Trzeba się skupić, bo ledwo widać je zza straganów, budek z jedzeniem i lunaparków. Jest tu jednak izba pamięci, w której można przekonać się, jak niegdyś na wyspie wyglądało pozyskiwanie soli z wody morskiej.
Kierując się w stronę morza po kilkudziesięciu metrach dojdziecie na miejską plażę, w sezonie zawsze koszmarnie zatłoczoną. Na wyspie są lepsze miejsca aby nacieszyć się morzem. Chociażby w pobliskiej Bosanie, gdzie czeka kilka urokliwych zatoczek lub po drugiej stronie zatoki, gdzie znajduje się plaża Veli Bok..
Trudno oprzeć się wrażeniu, że całe życie miasta przestawiło się na turystykę. To niestety wpływa na poziom miejscowej gastronomii. Pizza jest wszechobecna, w dodatku dość kiepska pomimo bliskości Włoch. Wszędzie zamówicie też bałkańskie Cevapcici, czyli mielone mięso z grilla w formie podłużnych kotlecików tradycyjnie podawane z ajwarem i świeżą cebulą, jednak z dużym prawdopodobieństwem uraczą was odgrzanym półproduktem. Oczywiście próbowaliśmy wyciągnąć od lokalsów, gdzie oni chodzą jeść na mieście, ale tylko z zakłopotaniem kręcili głowami.
Mocno zniechęceni po dużym reserchu w końcu jednak trafiliśmy położonej nieco poza centrum Tawerny Bodulo (Konoba Bodulo) i tu było dobrze, choć dość drogo jak na po prostu poprawny poziom tutejszej kuchni i obsługi. Gdy weszliśmy, właściciel knajpki dumnie przechadzał się wśród gości z tacą wypełnioną świeżymi rybami, langustynkami i różnymi muszlami. Zamówiliśmy duży półmisek. Wszystko pyszne.
Poprosiliśmy też o zupę rybną, która okazała się lekkim bulionem z małymi kawałkami białego mięsa i ryżem. Przyjemna, choć na Bałkanach spodziewaliśmy się czegoś zupełnie innego.
Cudowna okazała się jagnięcina – kolejna obok sera paska specjalność. Bardzo długo gotowana we własnym sosie, bardzo mięsnym, ze słodkawo-mlecznym aromatem. Do dziś śni się nam po nocach.
Miasto Novalja
Drugie co do wielkości miasto na wyspie nie bez powodu nazywane jest “chorwacką Ibizą”. To tu znajduje się słynna imprezowa plaża z całonocnymi plażami Zrce Beach. My trafiliśmy do miasteczka w ciągu dnia.
Jego dzieje sięgają starożytności. Nastawiliśmy się więc na zwiedzanie. Zdecydowanie jednak pomyliśmy adres. Tu żyje się nocą, w dzień całe miasto po prostu leczy kaca. Na ulicach pustawo, co najwyżej snują się niedobitki albo ci, którzy dopiero wygramolili się ze swoich hoteli przymuszeni głodem albo pragnieniem. Jeśli się w tym nie uczestniczy, można poczuć się nieswojo. Tym bardziej gdy wdepniecie w zaschnięte coś na promenadzie, lepiej nie dociekać. Nie marudząc za długo ruszyliśmy w kierunku miejskiego muzeum polecanego przez wszystkie przewodniki. Jego najważniejszym zabytkiem jest rzymski akwedukt znajdujący się w podziemiach budynku.
Nawet w muzeum szybko przekonaliśmy się, ze Novalia to miasto do imprezowania, a nie zwiedzania. Młoda dziewczyna, jednoosobowy personel placówki, była, delikatnie mówiąc, lekko oszołomiona nagłym wtargnięciem naszej rozgadanej grupki. Po krótkiej wymianie zdań, przyznała, że muzeum rzadko odwiedzają ludzie, którzy przyszli “z ulicy”. Jeśli pojawiają się zwiedzający, przeważnie są to zapowiedziane objazdowe wycieczki. Z kasjerki dziewczyna weszła w rolę przewodniczki i ostatecznie zwiedzanie zupełnie pustego muzeum wspominamy miło. Zeszliśmy zobaczyć akwedukt – to po prostu szczelina wykuta w skale, rzymski rurociąg z I wieku sprzed naszej ery – obejrzeliśmy również pozostałe eksponaty w większości obrazujące życie codzienne dawnych mieszkańców Novalji. Są też starożytne amfory. W Novalji zjedliśmy tylko burek w jednej z ulicznych piekarni i tyle nas tu widziano.
Księżyc na ziemi
Największe wrażenie zrobiły na nas krajobrazy w drugiej części wyspy w rejonie miasteczka Metajna. Wypalone słońcem skały, całkowity brak wyższej roślinności i lazurowe morze wyglądają jak nie z tej Ziemi. Tu najszybciej zrozumiecie, dlaczego Pag jest nazywany księżycową wyspą.
Mleczarnia od kuchni
Poszukiwaczom kulinarnych wrażeń absolutnie polecamy odwiedzanie mleczarni Sirana Gligora w miasteczku Kolan. To tu produkowany jest słynny paski ser z mleka owiec żywiących się ziołami porastającymi kamieniste wzgórza na wyspie i wiele innych serowych specjałów. Najlepsze jest to, że zakład można zwiedzić. Latem grupki wpuszczane są co godzinę. Na wejściu dostaniecie fartuch i czepek, a samo przyodzianie się w nie już daje niezłą radochę. Wycieczka z przewodnikiem mówiącym po angielsku prowadzi przez wszystkie główne części mleczarni. Najbardziej niesamowita jest jednak dojrzewalnia, gdzie sery piętrzą się po sam sufit. Od zapachów może zakręcić się tu w głowie. Wycieczka kończy się degustacją wszystkich produkowanych w Sirana Gligora serów. Pyszne są. Można też zrobić zakupy.
Wśród tysiącletnich oliwek
Podróżując po wyspie w końcu dotarliśmy też na jej na najdalej wysuniętą na północ części w rejonie miasteczka Lun. Znajduje się tu niesamowite miejsce – tysiącletnie gaje oliwne. Miejscowa ludność trudni się produkcją oliwy od czasów Chrystusa. Najstarsze drzewa rosnące na terenie rezerwatu mają blisko 2 tysiące lat. Siadając w ich cieniu ma się wrażenie podróży w czasie. Tu nic nie zmieniło się od wieków. Przez teren rezerwatu prowadzi trasa turystyczna. Wstęp jest płatny. Na zwiedzanie zarezerwujcie sobie około dwóch godzin. Trzeba się jednak przygotować na to, że w środku lata w pełnym słońcu wędrówka to jednak wyczyn ekstremalny. Do samochodów wróciliśmy wykończeni upałem, ale szczęśliwi. Tym bardziej, że przy wejściu do rezerwatu u miejscowych można zaopatrzyć się w oliwę własnej produkcji. Do dziś mamy buteleczkę, z której odmierzamy oszczędnie, bo to najlepszy przywoływacz paskich wspomnień.
Miasteczko Lun to urocza zatoczka i kilka knajpek. To właśnie tu, w zupełnie niepozornej knajpce Ruzmarin zjedliśmy najlepsze Cevapcici w ciągu całych dwóch tygodni.
Wybraliśmy my się jeszcze na spacer w kierunku najdalej wysuniętego punktu wyspy, gdzie kończy się Pag, a także nasza opowieść.