Wybraliśmy się do Muzeum Wsi Opolskiej, które okazało się niezwykłym wehikułem czasu w minione wieki. Na otwartej przestrzeni zgromadzono tu drewniane budowle przeniesione z całego regionu i pieczołowicie odrestaurowane. Są chałupy, spichlerze, wiatraki, a nawet szkoła, karczma i kościół. Polecamy każdemu. Po kilkugodzinnym zwiedzaniu zdążyliśmy bardzo zgłodnieć, więc gdy okazało się, że w jednym z takich właśnie zabytkowych budynków działa restauracja, dłużej się nie zastanawialiśmy. Po tej wizycie mamy jednak mieszane uczucia. Z jednej strony miejsce jest naprawdę piękne, jednak kuchnia pozostawia pewien niedosyt.
Budynek, w którym mieści się Restauracja 174 (liczna to po prostu numer posesji przy ulicy Wrocławskiej), jest autentyczną karczmą z końca XVII wieku, przeniesioną do muzeum z Przewozu. Wcześniej lokal nosił nazwę „Karczma u Karola Malajki” i była ona upamiętnieniem jego ostatniego właściciela – jeszcze w Przewozie. Kres to noc sylwestrowa 2012/2013, gdy doszło tu do pożaru. Restauracja odrodziła się kilka lat później z nowym najemcą i nową nazwą. Działa tak po dziś dzień.
Obiekt utrzymany jest w stylistyce rustykalnej i jest tu naprawdę pięknie – zarówno wewnątrz, jak i w ogrodzie, gdzie od razu skierowaliśmy nasze kroki, gdyż wieczór był piękny. Nasz entuzjazm nieco przygasł, gdy okazało się, że pomimo kilku wolnych stolików właściwie nie ma gdzie usiąść, ponieważ nie zostały uprzątnięte po poprzednich gościach. Dopiero po dłużej chwili udaje się zagadnąć kelnerkę, po doprowadzeniu stolika do porządku siadamy, chwilę później dostajemy karty, które tutaj mają formę po prostu zadrukowanej kartki papieru. Zazwyczaj spotyka się takie w miejscach, gdzie menu zmienia się często, nawet codziennie. Czy tak jest tutaj, chyba nie. W każdym razie spis jest krótki, to akurat dobrze. Ceny raczej średnie w kierunku wyższych. Zamawiamy polecaną przez kelnerkę polską zupę cebulową (24 zł), śląską klasykę czyli roladę z kluskami i kapustą (52 zł), kotleta schabowego z ziemniakami i mizerią (38 zł) oraz knedle z owocami (36 zł). Rzeczy proste i tradycyjne, na których jednak wcale nie tak trudno się wyłożyć.
Pierwsza na stole pojawia się zupa zapieczona pod czapą z ciasta francuskiego. Przebicie się przez nią to fajna zabawa. Miseczka kryje bulion, w którym znajdujemy kawałki skarmelizowanej cebuli i rozpuszczony ser, którego jest trochę za dużo na rzecz cebuli. Zupa jest jednak smaczna. Tylko skąd pomysł, aby w menu określić ją przymiotnikiem „polska”, skoro najbliżej jej do klasycznej francuskiej zupy cebulowej? Nad tym się już nie zastanawiamy, bo na stole pojawia się rolada, a chwilę później schabowy i knedle.
W menu napisano, że rolada będzie „tradycyjnie podawana”, więc spodziewaliśmy się, że na talerzu zobaczymy roladę wołową, tymczasem otrzymaliśmy zraz wieprzowy owinięty boczkiem, który powinien być w środku. Tam z kolei znaleźliśmy ogórki i cebulę. Rolada w takim wydaniu była nawet smaczna, ale na Śląsku, jakoś nam ona nie zagrała. Nie powalała też kapusta, która była zbyt grupo pokrojona i słabo doprawiona. Kluski zwyczajne. Najsłabiej jednak wypadł sos, blady, mączny i zupełnie nie esencjonalny. Można odnieść wrażenie, że to danie przygotowywał ktoś, kto nie do końca rozumie, czym powinno być. Coś jak carbonara w wykonaniu polskiego kucharza, który tylko o niej słyszał. Domyślamy się więc, że szef kuchni w 174 po prostu nie jest tutejszy.
Wreszcie schabowy, król polskiego stołu, ten kotlet to jednak co najwyżej strojny, ale wątły księciunio. Co prawda zajmował pół talerza, jednak dawno już nie spotkaliśmy aż tak cienko rozbitego kotleta. W niektórych miejscach miał on co najwyżej ze 3 milimetry. Za to pachniał bez zarzutu, usmażony na złoto na świeżym oleju, w smaku jednak już słabiej. Podany z przesmażoną cebulą na wierzchu, to prosty, ale całkiem fajny dodatek. Kotletowi towarzyszyły tłuczone ziemniaki i mizeria, która tak naprawdę nią nie była. To po prostu plasterki ogórka i rzodkiewki z kleksem śmietany. Mizerię wielbimy, tu więc będzie minus.
O knedlach napiszemy najmniej, na porcje składały się trzy spore kluski zanurzone w sosie owocowym. Miały być okraszone bułką zrumienioną na maśle, ale widocznie kucharzowi się zapomniało.
Nie można powiedzieć, że kuchnia w 174 jest niesmaczna, zjedliśmy nasze dania właściwie do końca, jednak po restauracji w zabytkowej chacie tuż przy muzeum oczekiwaliśmy dużo więcej regionalnej autentyczności, a tego zabrakło.
Na koniec rachunek i widoczek z Muzeum Wsi Opolskiej.